Niektórzy ludzie mają w sobie coś, czego innym brakuje. Czujemy do nich
szczególną więź. Szczególne przywiązanie. Kiedy nie ma ich przy nas, doznajemy
uczucia dziwnej pustki w sercu. Zaś gdy dowiadujemy się, że są w
niebezpieczeństwie, odnosimy wrażenie, jakby życie straciło sens. Ulatuje z nas
cała siła, a każda czynność wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Wiemy, że
jeśli zaraz nie dostaniemy jakichś nowych informacji dotyczących ich stanu,
oszalejemy. Zwariujemy.
Takie osoby są najcenniejsze. Istnieje niewidzialna nić porozumienia,
która znajduje się między nami, a owymi ludźmi. Jest to coś znacznie większego,
znacznie silniejszego niż przyjaźń. Trzeba jedynie pamiętać, by trzymać je obok
siebie i nie dać im odejść. Naprawdę trudno pozbierać się po ich utracie.
***
W siedzibie Zakonu Feniksa,
znajdującej się przy ulicy Grimmauld Place 12, panowała napięta atmosfera.
Wszyscy przejmowali się losem Dracona i Hermiony, którzy podczas swojej misji,
którą wykonywali wraz z Cho Chang, zniknęli bez śladu. Dzięki kilku szpiegom,
których mieli w szeregach Czarnego Pana, zdołali się dowiedzieć, iż powodem ich
zaginięcia była owa Azjatka. Jednakże jedynie najbliżsi słudzy Voldemorta
wiedzieli, gdzie trzymano tę dwójkę, jeśli jeszcze nie zostali zabici.
Pani Weasley nerwowo krążyła po
kuchni. Zdążyła dzisiaj przypalić jedno ciasto oraz rozgotować makaron, który
miał trafić do zupy. Hermiona była dla niej niczym córka, a jej zniknięcie
sprawiło, że nie potrafiła się na niczym skupić. Właśnie starała się
przygotować kolację, jednak nie miała pojęcia, od czego zacząć, dlatego też
przechodziła się, sprawdzając zawartość szafek bez konkretnego celu. Nie mogąc
wytrzymać napięcia, usiadła na krześle i pozwoliła kilku samotnym łzom opuścić
jej smutne oczy. Spojrzała za okno. Rozpościerający się za nim krajobraz powoli
zaczynał ogarniać mrok. Gdzieś tam, daleko, musiała znajdować się ta dwójka.
Całkowicie bezbronna dwójka młodych osób.
— Och, Merlinie... — wyszeptała
łamiącym się głosem. — Pomóż... pomóż im przeżyć i... i bezpiecznie wrócić do
domu...
Nie dostała żadnej odpowiedzi.
Przymknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać, mając na celu uspokojenie swych
skołatanych nerwów. Bała się o nich. Była przerażona coraz to nowszymi wizjami,
które narzucał jej własny mózg. Z powrotem otworzyła oczy i gwałtownie wstała z
krzesła, poprawiając przy tym fartuch, który miała na sobie. Rude włosy
sterczały jej na wszystkie strony. Były w wielkim nieładzie, lecz ona nie
widziała potrzeby i sensu poprawiania ich. Uznała, że najlepiej się czymś
zająć, by chociaż na chwilę przestać zamartwiać się problemami. Wyszła z kuchni
i udała się do pokoju swojej córki, by móc z nią porozmawiać.
Gdy otworzyła drzwi, zastała tam
całą trójkę dzieciaków, Ginny, Rona i Harry'ego, siedzących na podłodze.
— Och, cześć, mamo! — powiedział
Ron. — Wiadomo coś nowego o... Hermionie i... no, Malfoyu?
— Nie, kochani. Wciąż żadnych
informacji. Chodźcie na dół, pomożecie mi szykować kolację. I spróbujcie
przestać się zamartwiać. Obecnie w niczym nam to nie pomoże.
Po tych słowach Molly opuściła
pokój i udała się do kuchni. Chwilę później dołączyła do niej dwójka młodych Weasleyów
i Potter. W całym domu było szczególnie smutno i smętnie. Nikt nie zdobył się
na choć jeden, krótki żart, ani nie odzywał się bez potrzeby. Kolacja z
pozostałymi członkami Zakonu także nie wyglądała lepiej. Godziny dłużyły się,
nikt nie wiedział, co ze sobą zrobić. Niedługo po posiłku, pełnoletni czarodzieje
zebrali się, by przedyskutować plan działania. Niestety, w tej sytuacji nie
dało się zrobić zbyt wiele. Musieli czekać na więcej informacji, dotyczących
stanu nastolatków.
***
Z pokoju Harry'ego, Rona i, do
niedawna, Hermiony dobiegały odgłosy ożywionej rozmowy. Dwaj czarodzieje
siedzieli na swoich łóżkach i zawzięcie dyskutowali o tym, co powinni teraz
zrobić.
— Ron, ja także się niepokoję,
lecz w tej sytuacji nie mamy jak im pomóc.— powiedział zniecierpliwionym głosem
Harry. — To jest po prostu nierealne, rozumiesz?
— Ale tam jest Hermiona! Nasza
Hermiona, Harry! Sądzisz, że mamy to tak zostawić, siedzieć tu na tyłkach i nic
nie robić?
— To w takim razie oświeć mnie,
jak mielibyśmy to zrobić? — warknął zirytowany Harry. — Nie wiemy nawet, gdzie
się znajdują! A gdybyśmy nawet wiedzieli, nie moglibyśmy po prostu wtargnąć do
miejsca pełnego śmierciożerców, z którego na pewno nie wyszlibyśmy żywi.
Zastanów się, Ron!
Harry rzadko wybuchał tak
wielkim, niepohamowanym gniewem. Jednak jeżeli już się to zdarzało, musiał mieć
naprawdę istotny powód. Tak też było tym razem. Zachowanie stoickiego spokoju,
podczas gdy jedna z najważniejszych dla niego osób znajdowała się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie, było niemożliwe.
— Poza tym... — dodał ściszonym
tonem, gdy już się uspokoił. — My nawet nie wiemy, czy oni żyją.
— Nawet tak nie mów, Harry! —
Rudzielec otworzył szeroko oczy i spojrzał z wyrzutem, zmieszanym z
niedowierzaniem na przyjaciela. Nie wierzył, że mógł on powiedzieć coś takiego.
Przecież Hermiona musiała żyć! I Malfoy... Malfoy również! Mimo, że przez sześć
lat szkoły szczerze go nienawidził, w tym momencie poczuł do niego coś na wzór
współczucia. — Hermiona i... i Malfoy nie mogli umrzeć.
— Bądźmy szczerzy, Ron. Wszystko
się mogło zdarzyć. Dobrze o tym wiesz.
— Ale ona jest zbyt dzielna!
Zresztą sam wiesz, że Malfoy także jest silny. Oni sobie poradzą!
— Pamiętaj, że ich jest tylko
dwóch. A śmierciożerców mogło być tam wielu.
— Harry, czy możesz przestać?! —
tym razem to Weasley nie mógł zapanować nad zdenerwowaniem. Poderwał się z
łóżka i podszedł krok do przodu. — Cały czas przewidujesz same czarne
scenariusze. Weź się w garść i zacznij myśleć pozytywnie, a nie zgrywać
pesymistę. To nam nie pomaga. Wręcz przeciwnie.
— Och... — Harry westchnął ciężko
i ukrył twarz w dłoniach, by po pięciu sekundach z powrotem ją podnieść i
spojrzeć Ronowi prosto w oczy. — Przepraszam.
— Nie ma za co, stary. A teraz
chodźmy, zróbmy coś ciekawego, bo zaraz umrę tu z nudów i zdenerwowania.
— Myślę, że to dobry pomysł.
Gdzie idziemy? W końcu nie powinniśmy wychodzić z kwatery, a tutaj nie ma nic
ciekawego do roboty, chyba że interesuje cię zmywanie naczyń. Wtedy to już inna
sprawa.
Te słowa Ron skwitował szczerym,
szerokim uśmiechem. Następnie obaj skierowali się do wyjścia z pomieszczenia i
udali się do pokoju Freda i George'a. Żaden z nich nie lubił tego domu.
Wszystko było tu mroczne, w powietrzu czuło się tajemniczość tego miejsca.
Obecnie przytłaczała ich jeszcze napięta atmosfera. Dosłownie wszyscy chodzili
zdenerwowani. Z łatwością można było doprowadzić każdego do krzyku, a nawet płaczu. Tego dnia Ginny szlochała już
dwa razy, co było niesamowitym szokiem dla każdego, kto ją znał. Wiedzieli oni
bowiem, iż jest to twarda, dzielna dziewczyna, którą naprawdę ciężko
wyprowadzić z równowagi. Jednak zniknięcie Hermiony okazało się mocnym ciosem
dla członków zakonu. Nazajutrz do kwatery miał przybyć sam profesor Dumbledore,
by porozmawiać z innymi dorosłymi.
Właśnie. Dorosłymi. To nie dawało
Harry'emu spokoju. Dlaczego tylko starsi mogli wiedzieć, co się działo z jego przyjaciółką? Uważał, że był na
tyle dojrzały, aby wiedzieć, co dzieje się w świecie czarodziejów, w
szczególności, że ta sprawa dotyczyła także jego. W końcu to on był jednym z
największych, jeśli nie największym, wrogiem Voldemorta. Miał zamiar zatrzymać
dyrektora i chwilę z nim porozmawiać. Nie zamierzał dalej żyć w nieświadomości,
traktowany niczym mały dzieciak.
Kiedy dotarli do drzwi,
dzielących ich od pokoju bliźniaków, chłopak w końcu uwolnił się od dręczących
go myśli. Po paru sekundach od zapukania dało się usłyszeć głośne skrzypienie,
a następnie oczu obu chłopców ukazał się niemalże doszczętnie zrujnowany pokój.
Ściany, oprócz tego, że były czymś mocno ubrudzone, dodatkowo w niektórych
miejscach miały na sobie smołę. Lampka, wcześniej stojąca na biurku, teraz
leżała stłuczona na podłodze.
— Co wyście tu, do cholery,
robili? — spytał Ron, przekraczając
próg.
— Testowaliśmy nasz nowy
wynalazek — odparł Fred.
— Czyli tak zwany... właściwie
nie ma jeszcze nazwy — dodał George. — Ale jest to mała, czarna kuleczka.
— Wystarczy, że rzucisz nią o
ziemię tak, by się rozbiła, a eksploduje, wydając przy tym straszny hałas,
zasmoli wszystko dookoła i zadymi całe pomieszczenie — dokończył Fred. —
Przydatne, nie?
— Hermiona nie byłaby zadowolona
— rzucił Ron, zanim zdążył się powstrzymać, za co przyjaciele zgromili go swymi
wściekłymi spojrzeniami.
***
Było już dawno po północy, za
oknami panował mrok. W całym domu paliła się tylko jedna lampka. Niedawno
zakończyło się spotkanie członków Zakonu Feniksa, w tej chwili w ciemnej,
opanowanej smutkiem, otaczającym cały dom, zaglądającym do każdego kąta, każdej
pojedynczej szuflady kuchni zostały tylko dwie osoby. Artur i Molly Weasleyowie.
Siedzieli przy dużym, starym stole, wykonanym z ciemnego drewna. Stojące na nim
dwa parujące kubki, co chwila podnoszone były do ust właścicieli. Rozmawiali po
cichu, prawie szeptem tak, by nikogo nie obudzić.
— Arturze... Tak bardzo martwię
się o Hermionę — powiedziała Molly
łamiącym się głosem. — Po tym wszystkim, co przeszła razem z Harrym i Ronem,
stała się dla mnie jak druga córka.
— Zobaczysz, kochanie, wszystko
zakończy się dobrze. Hermiona to silna, dzielna dziewczyna. Na pewno sobie
poradzi. — Uśmiechnął się lekko, a następnie w całej kuchni zapanowała cisza.
Spojrzeli sobie w oczy.
Ich miłość była niezwykła. Trwała
już tak wiele lat, a uczucie z dnia na dzień zyskiwało na sile. Obok siebie
czuli się bezpiecznie. Mimo dojrzałego wieku, ze sobą byli wciąż młodzi, tak
jak wtedy, kiedy się poznali. Beztroscy. Wolni od zmartwień. Ich ciepłe głosy
uspokajały siebie nawzajem. Wystarczyło im jedno krótkie spojrzenie, by z oczu
drugiej osoby wyczytać wszelkie emocje.
Spędzili w kuchni jeszcze kilka
minut, siedząc obok siebie, wsłuchując się w swoje spokojne, równe oddechy, a
następnie opuścili pomieszczenie, by móc w końcu położyć się spać. Musieli być
gotowi na to, co przyniesie kolejny dzień. Wyspani i wypoczęci, gdyż wiedzieli,
że jutro może zadecydować o dalszych losach Hermiony i Dracona. Przynieść im
nowe informacje i nakazać podjąć decyzje. Z całego serca pragnęli, by to
wszystko już się skończyło i każdy wyszedł z tego bez szwanku. Mimo wszystko
było to niemalże niemożliwe.
Sytuacja była naprawdę okrutna.
Okrutne także było to, jak mocno los pokrzywdzić może jednego
niewinnego człowieka.
***
Hermenegilda <3